Z samego ranka poczułam całą swoją nienawiść do smoków. Wyszłam na polankę usiadłam na drzewie i czekałam i czekałam aż jakiś łaskawie do mnie przyjdzie. Przez to wszystko usnęłam. Obudził mnie ryk. Popatrzyłam na dół. Pod wysokim drzewem na które się wspięłam łaził średniej wielkości młody smok. Łasił się gadzina do polnych kwiatów aż rzygać się chciało. Poprawiłam grzywkę, z paska odpięłam moją maczetę po czym wzięłam głęboki oddech, i skoczyłam z góry na smoka robiąc mu ranę w kręgosłupie. Upadł, ale żył.
Zeszłam z jego pleców i omijając jego pysk zrobiłam jeszcze parę nacięć na łapach. Żeby się wykrwawił nie miałam ochoty być łaskawa i skrócić jego męczarnie, usiadłam w cieniu i patrzyłam jak krew wycieka z jego łapy. może jestem psychopatka ale uśmiechałam się na ten widok. W pewnym momencie smok zaczął być jeszcze bardziej niespokojny zobaczyłam kolejną kobietę. Chyba chciała mu pomóc zatamować ranę.
Wyskoczyłam z krzaków z zakrwawioną maczetą w ręku:
-Witam cie kochana, po co tutaj przyszłaś? -zapytałam stosunkowo miło, nie mam nawyku być wredna dla ludzi których nie znam, jestem wredna dla tych którzy zasłużyli.
- Musimy pomóc temu smokowi. - powiedziała dziewczyna zbliżając się.
Wpadłam w furię ona chce zniszczyć wszystko co zrobiłam.
- Przykro mi ale nie pozwolę ci na to. - powiedziałam mniej przyjaźnie.
Dziewczyna wyraźnie się zezłościła ominęła mnie i szła dalej.
Jednak wyprzedziłam nią wdrapałam się na cielsko które już nie wiele mogło mi zrobić. Poszłam nad jego szyje, szepnęłam mu do ucha:
-To za moją rodzinę.
I jednym ciosem odcięłam mu głowę.
Popatrzyłam dumna na dziewczyna. Znieruchomiała. Zeskoczyłam z cielska. Poprawiłam grzywkę wyciągnęłam rękę i powiedziałam:
-Jestem Daphne.
Valentine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz