środa, 22 lipca 2015

Od Merlina CD Valentine

Ze snu wyrwało mnie warczenie ... smocze warczenie. W pierwszej chwili chciałem z powrotem zasnąć, bo co mnie obchodzi jakiś smok? Jednak po chwili przypomniałem sobie że nie jestem sam - jest ze mną (czy raczej powinna być) Valentine, która jest człowiekiem. W moim umyśle zapaliła się czerwona lampka. Natychmiast otworzyłem oczy i podniosłem głowę z wysokiej trawy. Valentine celowała w zielonego smoka z broni. Nie strzelała jednak, ale gadowi wydawało się to obojętne. Czułem bijącą od niego wściekłość i chęć mordu. Szkarłatne oczy wbił w Valentine, która trzymała palec owinięty wokół spustu pistoletu, gotowa w każdej chwili wystrzelić. Smok nie należał do Ostatniego Smoka, był obcy a więc nie mogłem wystąpić z autorytetu przywódcy. Nie mogłem jednak dopuścić by coś się stało dziewczynie - mojej "zabawce", choć przestałem ją już tak nazywać. Nie mogłem też pozwolić by to ona zabiła smoka ... bądź co bądź jestem przywódcą i mam jakieś obowiązki wobec mojego stada, którego celem jest walka z ludźmi. I o ile mogę darować dziewczynie, która nie boi się smoków, to nie mogę przymknąć oka na zabicie jednego z nas. Momentalnie podjąłem decyzję. Wyskoczyłem z trawy, jeżąc łuski na ciele. Powoli podszedłem do tego zielonego gada z obnażonymi zębami i lekko rozłożonymi skrzydłami. Stanąłem pomiędzy Valentine i smokiem. Zielony spojrzał na mnie zdziwiony, ale zaraz doszedł do siebie. Ryknął w moja stronę, a z jego pyska zaczęła wyciekać zielonkawa substancja, którą natychmiast rozpoznałem - żrący kwas, zdolny przepalić metal, a co dopiero ciało. Nie zamierzałem dać za wygraną z samego strachu przed spaleniem kwasem. Ryknąłem na niego, prezentując w pełni moje ostre kły. Gad skoczył na mnie próbując mnie przewrócić i ugryźć, zwinnie uskoczyłem i sam odbiłem się od ziemi. Wylądowałem na karku smoka i zatopiłem zęby w jego ciele. Gad ryknął z bólu.
- Zostaw ją w spokoju! To moja Zabawka! - warknąłem do niego i szarpnąłem za kark. Smok mruknął coś niezrozumiałego. Puściłem go, a on oddalił się i wzbił w powietrze. Na trawie lśniły po nim ślady krwi. Oblizałem się po pysku, szczęśliwy że nie musiałem wybierać między jego życiem a życiem Valentine.
<Valentine?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz