piątek, 24 lipca 2015

Od Valentine CD Merlina

- I jak było? - zadał pytanie. Na mojej mojej twarzy namalował się wielki uśmiech. Klatka piersiowa podniosła się i zarazem opadła i tak w kółko.
- I jak było? Jak było?! Było... było wspaniale. Dziękuję. - spojrzałam na niego, po czym na ziemię przypominając sobie swoje dzieciństwo, a raczej resztki. Po moim policzku spłynęła samotna łza, którą Merlin musiał zauważyć.
- Coś się stało? - spytał zatroskanym głosem. Koniuszkami palców wytarłam łzę i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Nie, nie. Nie się nie stało, spokojnie. - wstałam po pewnym czasie i się wyprostowałam. Spojrzałam w niebo, które zaczynało robić się coraz to bardziej ciemniejsze. Wzięłam głęboki wdech, bo nie chciałam, by ten dzień się skończył, a jeśli nie wrócę do miasta to ludzie będą się niepokoić. Zaczęłam kierować się powoli w stronę miasta. Ku mojemu zaskoczeniu, mój towarzysz ruszył tuż za mną. Czy on nie wie na co się naraża? Że jak zbliży się do miasta to ludzie go... zabiją? Jeśli nawet ktoś chciałby skrzywdzić to stworzenie to... bym stanęła w jego obronie. Ludzie więcej krzywdy mi zrobili niż smoki. Połowa drogi minęła nam dobrze. Śmialiśmy się, bądź dla zabawy popychaliśmy się w krzaki. Skubany parę razy mnie wrzucił, gdy się najmniej tego spodziewałam, lecz to w końcu się skończyło. Odepchnął mnie ogonem w krzaki. Grupka mężczyzn zeskoczyła z drzew z sznurami jak i łańcuchami na Merlina co skutkowało powaleniem go na ziemię. Miałam nadzieję, że wygramoli się z tej pułapki, lecz grubo się myliłam. Jeden z mężczyzn wymierzył w smoka broń, a moje źrenice się rozszerzyły. Oddech przyśpieszył, a adrenalina rosła. Miałam wybór. Zabić swoich, czy zabić swego towarzysza. Wyszłam z krzaków i podeszłam do nich, a wzrok wszystkich skierował się właśnie na mnie. Szatyn, który celował w mego podopiecznego zaśmiał się pod nosem, po czym zbliżył się do mnie. Nie czułam strachu, bądź czegoś innego. Gad zaczął się wiercić, co skutkowało mocniejszym szarpnięciem za liny i łańcuchy.
- Co taka urocza dziewczyna robi w lesie, gdy ta bestia tu się czai. - podszedł do mnie bliżej i dłonią przejechał po moim policzku. Kolejny lovelas się znalazł. Jedną dłonią przejechałam po jego włosach, w pewnym momencie chwyciłam mocniej, a w drugiej miałam zaciśnięty pistolet, który przylegał teraz do jego podbródka.
- Nie dotykaj mnie i nie nazywaj go bestią. - strzeliłam. Nie miałam wyboru, bo ludzie nie mają najmniejszej litości. Wzrok pozostałych mężczyzn był nasycony strachem, co tylko spowodowało większy jak i bardziej psychopatyczny uśmiech. Zamiast trzymać liny, wycelowali we mnie broń. Oblizałam z rąk krew, a Merlin się uwolnił.

< Merlin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz