Dziewczyna wymierzyła w mój pysk pistolet. Zamknąłem więc paszczę, przełykając opary, które tworzyły się zawsze zaraz przed strzałem plazmą. Nie zamierzałem jednak narażać się na ryzyko strzału. Chwyciłem zębami broń i wyrwałem ją z ręki dziewczyny, rzucając go w zarośla. Zeskoczyłem z rozciągniętej na ziemi dziewczyny i uderzyłem ogonem w gitarę. Instrument zatrzymał się na mojej "zabawce", w dość oczywistym celu. Dziewczyna wstała i zaczęła grać. Chyba domyśliła się że nie stanie jej się krzywda puki nadal będzie wydobywać dźwięk z gitary. Położyłem się na ziemi słuchając. Podobała mi się ta muzyka, szczególnie jak dziewczyna grała szybko. Przestała po półtorej godziny. Miała otarte palce i chyba była zmęczona. Warknąłem, choć widziałem że jeśli chcę usłyszeć jeszcze kiedyś muzykę to nie mogę jej poważnie skrzywdzić. Rozłożyłem skrzydła z zamiarem odlotu. Usłyszałem ciche westchnienie dziewczyny i lekko zmodyfikowałem plan. Wzbiłem się w powietrze i chwyciłem dziewczynę łapami. Moja "zabawka" jak ją zacząłem nazywać, krzyknęła, ale nie okazywała poza tym jakiejś niewyobrażalnej paniki. Upuściłem ją i gitarę tuż przed wyjściem do tego ich śmiesznego miasta. Dziewczyna uderzyła o ziemię z małej wysokości, wiec byłem pewien że nic jej się nie stało. Zawisłem w powietrzu na chwilę i ryknąłem w jej stronę, po czym odleciałem, by uniknąć pocisków z muru.
<Valentine?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz