czwartek, 16 lipca 2015

Od Valentine

Usłyszałam jak coś dzwoni mi nad uchem. Nie chętnie podniosłam głowę, by spojrzeć na źródło dźwięku. Westchnęłam i wstałam z jakże wygodnego łoża, wyłączyłam budzik. Przeciągnęłam się i podeszłam do komody. Gdy się przebrałam, otworzyłam okno, by do pomieszczenia wdarło się trochę świeżego powietrza jak i promieni słońca, więc siadłam w oknie. Co jakiś czas było można usłyszeć ryki latających gadów. Dlaczego ludzie ich tak bardzo nienawidzą? Czemu trza z nimi toczyć wojny? Szybko rozwiałam myśli w głowie i zeszłam na dół. Mieszkałam sama, co znaczyło, iż chata wolna i cała tylko moja. Z lodówki wygrzebałam jakąś kiełbasę, która po chwili znalazła się w moich ustach. Delikatnie pikantna, wreszcie! Po skończonym posiłku zaczęłam się ogarniać. Włosy związałam w kucyk, zostawiając tylko skrawek krótkiej grzywki na boku, a do spodni przyczepiłam dwa pistolety i jeden nóż. Broń zawsze się przyda na wszelki wypadek. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się, by upewnić się. No cóż się dziwić. Ranek jest to i pusto na ulicach, więc skorzystałam z okazji i prześlizgnęłam się, lecz na mojej drodze stanął mur. No pięknie. Rozejrzałam się wokół, gdy nagle mój wzrok przykuło wielkie drzewo, którego gałęzie sięgały poza ten mur. Wdrapałam się na nie z łatwością jak i zeszłam. Wówczas, gdy znalazłam się po drugiej stronie muru, otrzepałam się z kurzu i poszłam przed siebie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Znów mogłam usłyszeć ryk tych zwierząt. Zignorowałam to. Świeże powietrze przecież dobrze mi zrobi, a przynajmniej teraz mam czas tylko dla siebie. Po paru minutach, byłam u celu. Celu? Owszem. Moim celem była duża polana, na której się rozwaliłam, a trawa zaczęła falować wokół mego ciała. Ręce skrzyżowałam i wzięłam za głowę. Niebo było bezchmurne i takie... błękitne. Było piękne. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się jak wiatr porywa korony drzew do tańca, a ptaki podawały tylko melodie. Melodie, która była spokojna i pełna radości jak i miłości. Ci to mieli szczęście, ale cóż poradzić? Każdy ma swoją historię, w której jest wszystko dokładnie opisane. Wstałam do pozycji siedzącej, a chwilę później na równe nogi. Czas wracać. Wracając coś mnie powstrzymało. Na ścieżce było widać plamy szkarłatnej cieczy. Kucnęłam, zamaczając palec w substancji, by określić czas i odległość w jakiej znajduje się owa istota. Było jeszcze ciepłe, postanowiłam ruszyć za dalszym tropem. Z czasem, gdy byłam bliżej celu, ryk stawał się coraz to bardziej głośny i wyraźny. Właziłam w krzaki, a raczej w to co po nich tylko zostało. Przed sobą zauwałyłam kończący się ślad i jakiś ruch. Rozległ się kolejny ryk dochodzący od tej istoty. Bez zastanowienia się, zerwałam dół bluzki, by wrazie czego zatrzymać krwawienie. Podeszłam bliżej, lecz na moje "szczęście" złamała się gałąź na co zwierzę mnie zauważyło. Zrobiłam krok do tyłu, nie spuszczając wzroku. Przez wpadające promienie w szczelinach koron drzew mogłam ujrzeć zarysy, a chwilę później całego jaszczura, który zaczął się zbliżać w moim kierunku. Nie okazałam skruchy, lecz spojrzałam na jego zranioną, przebitą łapę.
- Ej nic ci nie zrobię, obiecuję. Jestem tu w pokojowych zamiarach. - zrobiłam jeszcze parę kroków w tył, po czym odrzuciłam swoje bronie w bok i pokazałam zerwany materiał. Obawiałam się jego reakcji, bo z plotek po tych stworzenia to można spodziewać się wszystkiego, nawet i najgorszych rzeczy, więc byłam gotowa na to.

< Ktoś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz